Od rana leje. Włączyliśmy tryb leniwego piechura na wakacjach. Zaczeliśmy od 2h śniadania, które zjedliśmy w towarzystwie natarczywej wiewiórki. Bardzo chciała się przyłączyć, zaglądała nam w garnki i za żadne skarby nie dało sie jej przegonić. W końcu musieliśmy w desperacji spakować wszystkie rzeczy i dać za wygraną.
Skoro i tak trzeba było opuścić teren opanowany przez wiewióra, to wybraliśmy się na szlaki. Przemierzając las ze śpiewem na ustach, gwiżdżac i głośno rozmawiając z nadzieją, że to odstraszy grasujace za każdym krzakiem niedźwiedzie, spotkaliśmy na swojej drodze mamę łosia z maluszkiem. Oczywiście R., zaślepiony celem dojścia do końca trasy w tempie szybszym niż ogólne estymaty, minał je bez mrugnięcia okiem. Całe szczęście, że zabezpieczałam tyły...
Obserwowaliśmy sobie łośki dobry kwadrans, aż sie nami zainteresowały i postanowiły przywitać. Dzieliła nas jednak rwąca rzeka , a młodego notorycznie ściągał nurt, dlatego też łosica stłamsiła w sobie serdeczną chęć podania kopyta i wycofala sie do lasu.
malucha znosi nurt |
słodziaki. Ale patrząc na małą częstość korespondencji to Wy chyba tam internetu nie macie na tym końcu świata ;), pozdrowionka
ReplyDeleteInternet to pół biedy, chwilowo walczymy z brakiem wody na kempingu:)
ReplyDeleteWłaśnie zasiedliśmy w sklepie z wi-fi i nadrabiamy zaległości.