DZIEN 6: JIGOKUDANI MONKEY PARK, WISNIE I MATSUMOTO

(26.04)
Dziś pobudka o 5:20, potem krótkie poranne zwiedzanie ulic Matsumoto, które okazało się dużo ładniejszym i bardziej urokliwym miastem niż Tokyo. Następnie wyprawa w okolice Nagano, by oglądać małpki kąpiące się w gorących źródłach wśród śniegu.
  
Po przeskanowaniu kilku blogów i stron www wydawało nam się, że nawet w lecie jest tam mikroklimat pozwalający na śnieżną przygodę (w końcu marketingowa nazwa snow monkeys zobowiązuje!). Rzeczywistość okazała się jednak bardzo brutalna. Jak łatwo się domyślić, takie bajkowe miejsce nie istnieje i śnieg utrzymuje się tutaj jedynie przez 1/3 roku. Tak wiec, po krótkiej wspinaczce przez las z N śpiącą w Tuli, na miejscu zastaliśmy kilka makaków pijących z małego jeziorka. No cóż, jak już tutaj dojechaliśmy, to z przyzwoitości zrobiliśmy kilka fotek. Przynajmniej N obudziła się i zainteresowała nowymi stworzeniami. Szybko jednak przerzuciła się na to co znane -musi być zatem umysłem ścisłym ;) Przyatakowała starsze panie wpatrujące się w jeziorko, które szybko zmieniły punkt zainteresowania.

W minorowych nastrojach wsiedliśmy do autobusu powrotnego. Przy autostradzie znów dostrzegliśmy całe rzędy kwitnących wiśni, te same, które kusiły nas w drodze do małpiego parku. Odważnie rzuciłam się na guzik stop, a pan kierowca ochoczo zjechał na pobocze, dziękując w ukłonach za chwile odpoczynku od trudnej trasy (tak przynajmniej twierdzi R ;) Wskazał nam drogę do sadu i odjechał. Ostatni autobus był za 3h, więc mieliśmy chwilę na eksplorowanie nowego terenu. Okazał się być przepiękną aleją kwitnących wiśni, po horyzont. Zjedliśmy zatem krótki posiłek pod drzewami i udaliśmy się na sesję zdjęciowa. Niestety N, nie wiedzieć kiedy, stała sie humorzasta. Jak tylko coś nie jest po jej myśli, czyli chcemy iść dalej oglądać wiśnie, a nie liczyć gałązki, od razu włącza syrenę z volumenem ustawionym na maksymalną wartość w wysokich rejestrach. Na szczęście wyrozumiali Japończycy nie dają po sobie poznać, że gardzą rodzicami, którzy nie trzymają pociech w ryzach i z reguły starają się pomóc uśmiechami i zabawianiem N - coraz częściej skutecznie.

Po zrobieniu miliona pięciuset fot, poleżeniu na trawie, wpatrując się w wiśnie, ruszyliśmy do domu. W Nagano zjedliśmy 3 zupy z makaronem gryczanym (Soba). R miał w swojej kaczkę, ale tylko przez chwile, bo N bardzo posmakowała i musiał bez szemrania oddać zdobycz. Dania zamawia się przy wejściu w automacie i z biletem rusza się do lady, gdzie Pani przygotowuje posiłek. Czyli prawie jak w Ikea - prawie jednak robi tutaj ogromna różnicę ;)

Następny przystanek to supermarket. Zakupiliśmy trochę egzotycznie wyglądających bułek, wino śliwkowe w kartonie oraz sushi, które przed zamknięciem sklepu przeceniają o 50%. Japończycy, jak się już przekonaliśmy, oficjalnie gardzą sushi z hipermarketu, chyba, że pojawiają się na nich naklejeczki z przeceną. Wtedy lodówki sklepowe pustoszeją w ciągu kilku sekund.

Po dojechaniu do Matsumoto, N wpadła już w tryb nocny, więc długo nie myśląc udaliśmy się na zamek. Tam, na ławce w blasku księżyca, przy kartonie wina podziwialiśmy oświetloną budowlę. Zamek wyglądał bajecznie, odbijając się w tafli jeziora. Z tym obrazem w głowie (trochę rozmazanym, choć wino miało 10%) udaliśmy się na drzemkę.



0 comments:

Post a Comment

 

Flickr Photostream

Followers

Twitter Updates

Translate

Meet The Author