DZIEN 14: KYOTO - SWIATYNIE I GEJSZE

(04.05)
Dziś zamiast jechać, jak było w planie, do Koyasan, postanowiliśmy zostać w Kioto. Zaopatrzeni w dzienny karnet na autobusy, ruszyliśmy z samego rana do Złotej Świątyni (Kinkakuji). Jej ostatnie dwa piętra pokryte są złotem i wygląda rzeczywiście imponująco. Do środka wejść się nie da, można tylko pospacerować w około, co też uczyniliśmy. 


Przy wyjściu nieoczekiwanie zaatakowały nas stragany z różnymi specjałami (było bardzo lokalnie, bo pojawiła się tam w sprzedaży nawet sake ze złotymi płatkami:)). Pod haslem "kup szczęście" można było zaopatrzyć się w różnorakie breloczki i dzieki temu byc ustawionym do końca życia. Kuszące breloki ominęliśmy, za to spróbowaliśmy kilku smakołyków i jednomyślnie stwierdziliśmy, że nie trafiają w nasze gusta. Zaklejeni gumowymi naleśniko-ciastkami o różnych smakach, poczłapaliśmy dalej, obierając kurs na kolejną świątynię: Kiyomizuderę. 

Tłumy dotarły tu już przed nami, więc powlekliśmy się żółwim tempem za wszystkimi. R na tym etapie stracił już zapał do zwiedzania i z góry wiadomo było, że świątynia mu się raczej nie spodoba. Rzeczywiście, trzeba było zwizualizować sobie ją bez tłumu turystów (rzecz w Japonii raczej nie spotykana, a tym bardziej w okresie Golden Week), wtedy nabierała uroku. Kryta przepiękną strzechą, usytuowana na wzgórzu i otoczona gęstym lasem oferowała cudowną panoramę Kioto.

Z Kiyomizudery ruszyliśmy wąskimi uliczkami na spacer po okolicy, podziwiając tradycyjne drewniane japońskie domki, piękne kimona i kolejne świątynie. Nagle przemknęły koło nas dwie gejsze, a ponieważ sami Japończycy robili im zdjęcia, odważyliśmy się i my. Potem w bocznej uliczce wypatrzyliśmy jeszcze pięć kolejnych i zaczęliśmy podejrzewać, że może to zwykłe dziewczyny w wypożyczonych strojach. Jakby nie było, wyglądały pięknie!

Po krótkim odpoczynku w parku i zjedzeniu lodów o smaku wszechobecnej w Japonii machy, dotarliśmy do Gionu- słynnej w Kioto dzielnicy gejsz. Przez chwilę sunęliśmy w tłumie główną ulicą Shijo Avenue, aż dotarliśmy do kanału Shirakawa, urokliwego miejsca z drewnianymi domkami, obsadzonego wierzbami i mającego tę fantastyczną zaletę, że dużo mniej uczęszczanego. Odetchnęliśmy chwilę od turystycznego gwaru, by w końcu udać się do Pontocho na kolację. 


Usiedliśmy przy barze, ponieważ nie było już miejsca przy stolikach. Okazał się to strzał w dziesiątkę. Siedzieliśmy tam tylko my, a na przeciwko panowie przerzucali na wokach ciekawe dania. N była zafascynowana. Zjadła rosół z pierogami zabawiana uśmiechami kucharzy, a my w tym czasie spałaszowaliśmy spring rolls-y oraz zamówione makarony. 

Po tak udanym wieczorze ruszyliśmy do domu na zasłużoną drzemkę.


 













0 comments:

Post a Comment

 

Flickr Photostream

Followers

Twitter Updates

Translate

Meet The Author