DZIEN 15 I 16: PODROZ NA HOKKAIDO

(05.05)
Żeby poczuć się choć odrobinę, jak na wakacjach, zdecydowaliśmy się opuścić parę atrakcji dawnej stolicy i poleżeć w parku. Szczególnie, że to jest chwila na którą zawsze czeka N. Rozłożyliśmy więc koc na trawce i zjedliśmy zakupione wcześniej onigiri oraz ciepłe zestawy lunchowe. 


Po błogim leniuchowaniu, wybraliśmy się w długa drogę pociągami do Tokyo, by przenocować blisko lotniska Narita.


(06.06)
Dziś zaczęliśmy drugi etap podróży. Zostawiliśmy część bagaży w hotelu i polecieliśmy na Hokkaido. Nie obyło się jednak bez problemów. Najpierw podręczne bagaże zbyt dużo ważyły (oczywiście żadne z nas nie doczytało wcześniej na wydrukowanym potwierdzeniu rezerwacji o limicie 7 kg :) i musieliśmy je nadać za dodatkową opłatą. Potem w czasie lotu N zupełnie sobie nie radziła i dawała o tym znać wszystkim pasażerom lotu. Nie pomogły na długo nawet japońskie książeczki, z którymi pojawiły się życzliwe panie stewardessy. Na szczęście zaraz po wylądowaniu N magicznie przełączyła się w tryb milucha i zaczęła zaczepiać przechodniów, wywołując uśmiechy i zgodny okrzyk kawaii.

Podróż tak nas wymęczyła, że postanowiliśmy poprawić sobie humory pysznym sushi - szczególnie, że Sapporo z niego słynie, a N właśnie zamknęła oczy. Wcześniej przy udonie z koniną pewna Japonka zdradziła nam, że Japończycy specjalnie latają do Sapporo na sushi!  Znaleźliśmy polecaną restaurację z jeżdżącymi talerzykami koło Sapporo Station. Najpierw trzeba było wziąć numerek i poczekać w kolejce, ale było warto. Sushi masterzy głośno pokrzykując zbierali zamówienia i uzupełniali talerzyki na jeżdżącej macie. Większość opisów i cen była tylko w języku japońskim, ale pan ze stolika obok pomógł nam w analizie. Ochoczo przystąpiliśmy do wybierania smakołyków. Wszystko było świeże i fantastyczne. Mnie najbardziej smakowały nigri z, jak się okazało, najdroższym rodzajem tuńczyka- fantastycznie rozpływał się w ustach. Absolutne mistrzostwo świata.

W restauracji każdy mógł  znaleźć coś dla siebie: rozbawił nas "europejski" zestaw, który można było skompletować, zbierając odpowiednie talerzyki z taśmy, np. kotlet (?), frytki, sałatka, soczek, a na deser tiramisu lub crème brûlée. Nie skusiliśmy się tym razem....

Z pełnymi brzuchami doczołgaliśmy się do hotelu, a potem udaliśmy się jeszcze po winko śliwkowe i lokalne piwko Sapporo Classic. Na szczęście znamy już dwa najważniejsze w naszym przypadku japońskie słowa: omutsu おむつ (pieluchy) i umeshu 梅酒 (wino sliwkowe).

 


 







0 comments:

Post a Comment

 

Flickr Photostream

Followers

Twitter Updates

Translate

Meet The Author